lublin

Roots Defender w Liverpoolu – relacja

Roots Defender w Liverpoolu – relacja

Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content is shown below in the alternative language. You may click the link to switch the active language.

Aba Shanti I & Roots Defender, Liverpool 2010CopyNatty B donosi:

jak jest? wyśmienicie. od powrotu z liverpoolu zdążyliśmy zagrać już w chatce żaka (lublin), natty b zagrał koncert z geto blasta, zrobiliśmy wstępną sesję nagraniową z dajen levi i szykujemy się wspólnie na 10 lipca, na slot art festival w lubiążu koło wrocławia. dzięki, zasad selekta!

a w liverpoolu? jesteśmy zadowoleni. dzięki ance, nungowi i adamowi (eat your greens sound) 19ego zagraliśmy przed Aba Shanti I, po 23ej przez godzinę, najdłużej z supportów, po take over sound system, a przed no fakin’ crew. i pochwalimy się: Aba Shanti I stał za nami i słuchał przez dłuższą chwilę, a pod koniec swojego występu pozdrowił nas ze sceny. jest się czym cieszyć. klub nazywa się the picket, jest w budynku pofabrycznym, wielkim magazynie?, mniej więcej na 600, może więcej, osób, a graliśmy na after party festiwalu africa oye na którym, oprócz zespołów z afryki, wystąpili andrew tosh i michael rose, obaj z towarzyszeniem the rasites, andrew tosh śpiewał the best of peter tosh, a michael rose the best of michael rose. i dobrze. i dobry sound. na after party nasz deejaying był po angielsku, zagraliśmy głównie klasyki, chociaż niekoniecznie te najlepiej znane, z polskich geto blasta “nie wypalaj się” i nauczyliśmy wszystkich śpiewać z nami chant słomy „mam ducha, duch ma mnie” na drum songu. dostaliśmy poważne oklaski, podobało się. wielki big-up dla tych kilku rodaków, którzy przyszli na imprezę i dzielnie pomagali w śpiewaniu zdecydowanie niepolskojezycznym uczestnikom, dzięki! postawiony sound system brzmiał tłusto, ludzie bawili się bez chwili przerwy, a podczas naszego występu zamknięto drzwi; przepisy health and safety mają srogie i nie wpuszczają więcej niż wolno. wyszliśmy po graniu z klubu na świeże powietrze i nie weszlibyśmy powtórnie do klubu, już zdążyli wpuścić z nas dwie osoby, gdyby nie to, że byliśmy artystami [artystą był natty b, ja tylko naciskałem start/stop – przyp. bw]. tuff. Aba Shanti I grał tylko z kompaktów takie roots, że tańczyliśmy w transie z otwartymi ustami i trzepoczącymi od fal dźwiękowych uszami, brak słów, takie ma wersje; zagrał burning spear i odpadłem, jak ja bym chciał mieć jedną, którąkolwiek! tak, każdy chce dla niego nagrać special. a on jeszcze śpiewa. świetnie śpiewa. zamieniliśmy wiele słów, jest niebywale skromny i sympatyczny. wielki człowiek. o 2ej wszystko się zakończyło, taki przepis, i powędrowaliśmy powoli do domu. jeszcze raz wielkie dzięki dla Anki i Aśki za gościnę!

następnego dnia graliśmy o podobnej porze w django’s riff. zdecydowanie mniej ludzi, tylko rootsowi hardcorowcy, bo studenci już się rozjechali i niedziela i trzeba do pracy po dwóch dniach festiwalu. graliśmy sporo polskich rzeczy i był z nami mc daddy mountain, który deejayował dla nas w prawdziwym old schoolowym stylu. wielka radość, big up, daddy mountain, yes!

liverpool możecie, oczywiście, obejrzeć na google earth, a my polecamy, jeśli droga zawiedzie, international slavery museum, czyli niewolnictwo aż do czasów współczesnych (tak, tak, nadal jeszcze istnieje, również w swoim podstawowym znaczeniu), baaardzo pouczające, zdecydowanie koniecznie, tate gallery i klub cavern, sztuk trzy na tej samej ulicy, w którym występowała sławna czwórka zanim stała się tymi wielkimi the beatles.

serdeczne pozdrowienia,
roots defender sound kolektyw, lublin

Posted by King_DuBear in Relacje