W oczekiwaniu na dub wersję albumu „Dża ludzie” Izraela, prezentuję moje przemyślenia na temat płyty Izrael „In dub”. Śmiało można stwierdzić, iż jest to jedna z pierwszych produkcji czysto dubowych w Polsce. Jej wydanie datuje się na rok 1997, a za całym sznytem realizatorskim stoi nie kto inny jak sam założyciel Izraela – Robert Brylewski. Krążek nagrany został także w słynnym studiu Gold-rock, które po produkcji płyty upadło. Płyta ta składa się z 12 kawałków, które są wersjami dubowymi utworów Izraela wydanych przed 1991 rokiem. Niektóre kawałki są rozszerzone nawet do 10 minut, co potwierdza transowość koncertów Izraela, na których kawałki były wydłużane. Gdyby na tej płycie pojawiły się wokale, śmiało można by nazwać tę płytę koncertową, raz że jest to istny „the best of”, choć wiadomo każdy ma swoje typy, a dwa owa – transowość, która towarzyszy na koncertach Izraela, w sumie towarzyszyła, bo teraz i czasy się zmieniły i muzycy także. Co do samej płyty bas dudni już od samego początku, widać że pobyt w studiu Ariwa Robertowi przydał się w 100% i dodatkowo natchnął, choć nie znam kulis powstania tej płyty. Nie będę także pisał o faworytach bo płyta jest równa, i nie zdziwił bym się nawet, gdyby ktoś pewne numery wykorzystał do setów dubstepowych. Nie twierdze, że są tu kawałki w tej stylistyce, ale wiele ma coś, co obecnie pojawia się w dubstepach. Ja bardzo żałuję, że Izrael nie gra tych dubów na koncertach, bo w Polsce nie ma takiego grania, za to zwolenników owego eksperymentu było by dużo, pomijając kwestie personalne Izraela, w którym grała czołówka muzyków polskiej sceny nie tylko reggaeowej, ale także i rockowej. Każdemu fanowi Izraela, a przede wszystkim maniaką dubu polecam, jeśli jeszcze nie mają tej pozycji. Nawiasem mówiąc: śpieszcie się, bo to już powoli unikat.
13
sty
2010