To było prawdziwe święto dla polskich fanów sound systemowego grania z gatunku „heavyweight”. King Earthquake pierwszy raz w Polsce, i to na Dub Temple – imprezie zasłużonej dla polskiej sceny dub. Dodajmy do tego Dubseed Sound System, 32 000W mocy i już wiadomo, że to impreza z cyklu niezapomnianych, tym bardziej, że nie jest łatwo zobaczyć Kinga na imprezach wyjazdowych – od zawsze preferował granie na swoim soundzie, który to niestety uległ zniszczeniu w pożarze.
W dniu imprezy w krakowskiej Fabryce do boju rozgrzewała publikę załoga Roots Vibracji, serwując mix rootsów i nowszych brzmień. Krótko po 1 w nocy sam Król wkroczył do akcji. Już na wstępie zapowiedział, że będzie grał stare i nowy i trzeba przyznać, że konsekwentnie trzymał się tego przez całą noc – serwował nam cyklicznie od rootsu przez brzmienia z UK po swoje ciężkie produkcje. Jeżeli chodzi o korzenne brzmienia to usłyszeliśmy sporo killerskich, soundsystemowych kawałków – Burning Speara, sporo Twinkli, Johny’ego Clarkea, Lee Perry’ego, Devona Ironsa czy Wailing Souls. Z nowszych produkcji też przewinąła się masa mocnych kawałków – „Wicked Rule”, „Jahovia”, „Babylon is a trap”, „Babylon”, była Aisha, Colour Red. Wzmożoną aktywność na parkiecie można było zaobserwować, kiedy po takim roots&culture wstępie przechodził do swoich produkcji. W tych momentach mogliśmy posłuchać jego klasyków, było „Tribulation”, „Hotta Like Fire”, jego ulubione głosy czyli Joseph Lalibela, Sista Olidia, Izyah Davis, zapowiedzi nowości z Isaac Mentorem – od wokalnych wersji po instrumentalne, muzyczne trzęsienie ziemi prosto ze źródła…
Bardzo podobało mi się jego przemówienie dotyczące ludzi związanych z sound systemami – „every sound man should be honored”, taki blessing z ust takiej postaci jest bardzo inspirujący do działania. Po 3 w nocy King zaczął puszczać też swoje speciale, tutaj przewinął się genialny Error Dunkley, Johnny Clarke czy Big Youth. Nadal konsekwentnie raczył nas rootsem i trochę nowszymi brzmieniami, aby później rozwalić parkiet swoimi produkcjami, gdzie zwłaszcza jego niepodrabialne instrumentale zbierały solidne żniwo w postaci skankującej publiki (świetnej jak zawsze). Na poranne zakończenie dostaliśmy jego wersje Collie Buddz’a „Come Around”.
To była wielka przyjemność kolejny raz posłuchać Kinga, jego charakterystycznych produkcji i co równie ważne – inspirujących słow; jest to osobowość, z której bije duża moc, nie wspominając o jego wkładzie w sound systemową kulturę. Z wielką nadzieją też przyjąłem jego słowa, że już niedługo będzie znów grał na swoim sound systemie…
Dobrej jakości nagrywka jest do posłuchania tutaj (big up Ojt!): http://www.talawa.fr/media/dub-temple-73-UStuH